Po dortmundzku – część druga

Na lotnisku w Duesseldorfie zachwyciła mnie kolejka – Sky Train, nieco podobna do kolejki w Wuppertalu. Swoją drogą żałowałam, że nie było jak nawet pozwiedzać czy gdzieś pojechać, bo akurat Wuppertal był blisko Dortmundu, a chciałam tam pojechać ze względu na związki z filmem o Pinie Bausch, słynnej tancerce i twórczyni metody nauki tańca Piny Bausch.

Ten wyjazd był kompletnie inny, ze względu na wyjątkową możliwość obserwowania pierwszej podróży samolotem 13 miesięcznego Piotrusia. Piotruś był niesamowity nawet w swoim rozrabianiu😊 i na szczęście dawał Oli spokój podczas lotów😊

Ale bywały godziny aktywności Piotrusia, że mama jego już też dostawała „lekkiego” wnerwa😊

Na lotnisku Okęcie doznałam lekkiego szoku😊 Poszłam do odprawy po kartę pokładową. Młody chłopak obsługujący stanowisko coś tam mamrotał pod nosem, więc poprosiłam go o powtórzenie bo jestem niesłysząca i bla bla. No i szok: chłopak schwycił za telefon do obsługi i zaraportował, że ma tu panią (haha) niesłyszącą. I od razu padło pytanie: czy Pani potrzebuje asystenta lotniska? Moje oczy zrobiły się na kształt 5 złotych i z uśmiechem odmówiłam, że sobie dam radę itp. ale potem pomyślałam, że w końcu mogłam wypróbować tego typu pomoc i sprawdzić naocznie jak to wygląda. Dodaję, że to był przelot LOT-em. W samym samolocie starszy steward zaczął mi pokazywać gestami gdzie instrukcja itp. Ja ogłupiała zaczęłam mówić po angielsku a chwilę później się zdrowo popukałam po czole i przeszłam na polski. Jeszcze większy szokez miałam na lotnisku w Duesseldorfie w drodze powrotnej, bo okazało się, że obsługa LOT zapamiętała mnie i wpisała w dane pasażerki: deaf/niesłysząca. Na karcie pokładowej miałam wpisane: deaf. Oczywiście padło pytanie czy potrzebuję pomocy. Ja oczywiście odmówiłam😊 ale pan bardzo troskliwie mi podpowiedział, żebym patrzyła uważnie na tablice, bo mogą się zmieniać bramki. Następnym razem to ja wezmę asystenta i sprawdzę jakość tej usługi. Niestety kłania się moje uparte myślenie o niezależności😊

Sam Dortmund jest miastem świetnie zaprojektowanym jeżeli chodzi o bariery. Wszędzie Ola mogła z Piotrusiem na wózku przejść i nie wymagało to akrobatyki i siłowni wózkowej. Co prawda minusem na dworcu kolejowym był brak windy, ale sobie poradziłyśmy, zawsze się jakiś facet znalazł do pomocy😊.

Troszkę udało się zwiedzić Dortmund, przynajmniej jego centrum. Mnie później olśniło, że przecież to jest Zagłębie Ruhry i wszędzie są ślady przemysłowe. Tak jak nieczynna stara koksownia Hansa. Wycieczka po niej trwała ok 2-3 godziny w ramach której uprawiałam schodo-king – góra, dół, góra, dół. W ramach nadgodzinowego treningu i na pewno by się spodobało to pewnemu Maciejowi, który wyżyma mnie jak ścierkę na treningach od 2 miesięcy w klubie (dlatego nazywam to killer treningiem😊). Tu też była swoista „ścierka” schodowa😊

Sam pobyt był trójjęzyczny: polski, niemiecki, angielski. Bliskość granicy z Holandią powodowała, że sporo Holendrów, którzy byli w Dortmundzie znało niemiecki. Stąd całe wydarzenie było tłumaczone na niemiecki. Było parę gości z Hiszpanii i mieli własnego tłumacza.

Ponadto niezwykle miłym gestem ze strony organizatorów było zapewnienie mi tłumacza języka polskiego pana Tadeusza Święcickiego, który od lat 80 mieszka w Niemczech, który był bardzo pomocny zwłaszcza przy prezentacjach osiągnięć Stowarzyszenia Ja-Ty-My i warsztatach, na których opowiadałam o sytuacji osób niepełnosprawnych w Polsce. Dla osób niesłyszących na ekranie na scenie była puszczona pełna transkrypcja w języku niemieckim na żywo wszystkich wystąpień. – dałam radę, bo pamiętałam niemiecki z czasów studiów. Pan Tadeusz widział, że sporo rozumiem z transkrypcji niemieckiej i mi dodatkowo tłumaczył pewne niuanse wypowiedzi Burmistrza Dortmundu Ullricha Sierau -niuanse odnoszące się do historii Dortmundu i Zagłębia Ruhry. Trzeba być Niemcem i dortmundczykiem by skumać te kulturowe odnośniki i metafory typu: Dortmund wyrósł z Essen. (oba miasta są na terenie Zagłębia Ruhry). I rozmowy z panem Tadeuszem też były rozwijające na temat sytuacji niepełnosprawnych w Niemczech (wcale to aż tak nie odbiega od tego co jest w Polsce) oraz konieczności posiadania w kieszeni tzw. witaminy „plecy” – czyli krótko mówiąc znajomości.

Bo faktycznie sama konferencja była otwierana przez samego Burmistrza Dortmundu Ullricha Sierau. A z tego co obserwuję w Łodzi, wydarzenia związane z poprawą działań na rzecz osób niepełnosprawnych i nie tylko nie są aż takie priorytetowe dla naszych władz. Jeszcze nie widziałam pani prezydent otwierającej wydarzenie z zakresu ekonomii społecznej. Kłania się mentalność i myślenie.

Była to też okazja bliższego poznania się z Olą, która pracuje u nas od niedawna. I „obwąchiwanie” poszło bardzo dobrze, było sporo rozmów, obserwacji, wymiany doświadczeń zawodowych itp. Bardzo za to dziękuję, Olu!