Ostatni rok to bardzo długi czas w mym życiu

Ostatni rok milczenia blogowego polegał na bardzo intensywnym zajęciu się życiem zawodowym, które okazało się być prorocze odnośnie kolejnych lat, które nastąpią.

Otóż stałam się na 8 miesięcy urzędniczką😊 – a dokładniej inspektorem w Regionalnym Centrum Polityki Społecznej w Łodzi. Przeszłam na drugą stronę, czyli poznałam jak to jest być urzędnikiem. Miałam świadomość w co wchodzę😊.

Takie doświadczenie jest bardzo budujące i bardzo efektywne. Musiałam zrobić ten krok, żeby się dowiedzieć czegoś o sobie samej, czy umiem podjąć wyzwanie bycia koordynatorem projektu w obszarze ekonomii społecznej.

Dowiedziałam się bardzo dużo o sobie i uświadomiłam sobie, że nie jest tak źle ze mną pod tym kątem. Bardzo ważna jest praktyka i rozwijanie się. Najważniejsze jest podejście z szacunkiem do ludzi, nieważne na jakim stanowisku są i skąd pochodzą.

Szacunek to słowo – klucz. Bez tego i bez zwyczajnego szczerego uśmiechu i dobrego słowa nie zbuduje się zespołu.

Fakt niezbity – procedury zabijają wszystko. Oczekiwania na pieczątki, marnowanie papieru, bo zdarzyło się kropki nie postawić. No ale to specyfika urzędu i trzeba się tu nauczyć cierpliwości.

Ten przystanek zawodowy pozwolił mi się rozwinąć samej, zbadać swoje możliwości.

Już nie jestem urzędniczką. Zakończyłam etap urzędniczy jednocześnie zaczynając nowy etap, o którym nie myślałam od lat. Myślałam, że on jest dawno zapomniany, jest przeszłością.

Ale jednak wrócił on do mnie jak bumerang.

Zaczęłam bowiem studia w Szkole Doktorskiej Nauk Humanistycznych Uniwersytetu Łódzkiego. Historia powrotu jest długa. Powrót stał się mocno zaskakujący dla mnie samej.

Robię doktorat wdrożeniowy – novum od roku 2017. Otrzymuję na ten cel stypendium Ministra Edukacji i Szkolnictwa Wyższego. Warunkiem takiego doktoratu jest bycie zatrudnionym na cały etat w innym niż Uniwersytet miejscu pracy. Po zakończeniu urzędniczego etapu wróciłam na stałe do Stowarzyszenia Wsparcie Społeczne „Ja-Ty-My”.

Cała historia zaczęła się w marcu, kiedy otrzymałam maila od prof. Anety Pawłowskiej z propozycją powrotu na studia doktorskie – startowaniu z wnioskiem do Ministra w konkursie na doktorat wdrożeniowy.

Był to zaskok dekady. Rozważyłam za i przeciw, okoliczności i podjęłam decyzję na TAK. W czerwcu został złożony wniosek do Ministra w konkursie. Na początku sierpnia się okazało, że wniosek z moim tematem doktoratu przeszedł i otrzymał na ten cel pieniądze. Ale niezależnie od wszystkiego musiałam przejść całą rekrutację do nowej Szkoły Doktorskiej Nauk Humanistycznych – musiałam zdobyć wymagane minimum punktów czyli 60 pkt na 120 pkt.

Rekrutacja jest kilkustopniowa. Trzeba najpierw się zarejestrować w elektronicznym systemie kandydatów. Potem wymagane dokumenty trzeba złożyć w wersji papierowej do dziekanatu. Wymaganym minimum jest 1 publikacja naukowa. Potem czeka się na informacje w sprawie egzaminu z języka obcego (język jest do wyboru – wybrałam angielski). Ja złożyłam od razu wniosek o zdawanie egzaminu bez części słuchowej. Potem po udanym egzaminie z języka obcego (wymagane 60%) informują o godzinie i dniu rozmowy kwalifikacyjnej.

Nigdy jeszcze nie widziałam takiej komisji 15 osobowej na rozmowie kwalifikacyjnej. Na początku się stremowałam, ale była znajoma twarz w komisji z dawnych czasów uniwersyteckich, która swoim uśmiechem mi dodała otuchy. Teraz mam z nią zajęcia na studiach. Poprosiłam o tłumacza języka migowego na rozmowę ze względu na fakt, że trema mogła mocno utrudnić mi zrozumienie z ust i wolałam mieć pewność, że nic mnie nie ominie.

Po rozmowie emocje mnie zjadły, adrenalina zeszła i pozostało czekać na wyniki. Osoby z  doktoratami wdrożeniowymi musiały wiedzieć wcześniej , ponieważ naglił termin złożenia zaświadczenia o byciu studentem doktorantem do Ministerstwa. Tego samego dnia już nieoficjalnie wiedziałam, że zostałam przyjęta na studia.

I miałam kilka dni odpoczynku od wszystkiego.

Potem okazało się, że nie tylko zostałam przyjęta na studia ale i byłam najlepsza z kandydatów w rekrutacji. To też był kolejny zaskok, bo się martwiłam czy zdobędę wymagane minimum – w końcu działam poza uniwersyteckimi strukturami, niezależnie.

Czyli działanie niezależnie poza strukturami jest sensowne – oczywiście mówię tu o moim przypadku aktywności w typie ADHD.

No i ten rozdział studencki się zaczął. Idę sobie do pracy, potem do szkoły – biorę pudełka z jedzeniem, zeszyty, teczki z kartkami.

No to sobie przez najbliższe 4 lata postudiuję;)