Własne Kautokeino marzeń

Masz adres?
Mam adres
Taki a taki.
To go po prostu zapomnij.
Idź w dal.
Stempel miejsca
Zostawia
Abstrakcyjny znak,
Z upływem czasu
Coraz bardziej ścieralny
Jak ołówkiem rys.
[bs_well size=”lg”]

Wiersze  p. Agnieszki Kołodziejczak 

Własne Kautokeino marzeń

 

Masz adres?
Mam adres
Taki a taki.
To go po prostu zapomnij.
Idź w dal.
Stempel miejsca
Zostawia
Abstrakcyjny znak,
Z upływem czasu
Coraz bardziej ścieralny
Jak ołówkiem rys.

 

Przytaczam na wstępie tekst otwierają cykl wierszy Agnieszki Kołodziejczak zatytułowany znacząco: Niekończący się północny frejm. Rysem charakterystycznym dla poezji p. Agnieszki ( a znam sporo wierszy wcześniejszych) jest poszukiwanie Tożsamości, jej granic i jej władności. Nie piszę – jak widać – ani o Duszy, ani o sensie życia, ale z wyboru i świadomie używam tego postmodernistycznego pojęcia, które ostatnio robiło oszałamiającą karierę.. Co więcej – pewien jestem, że poetka świadomie wikła te sensy Tożsamości z innymi jeszcze epistemami Baumana. Jeśli zatem tożsamość dla niej to „akwarium północnej w głąb siebie podróży”, co jest interesującym poetyckim stwierdzeniem, to sama Podróż (jak najbardziej autentyczna podróż do Norwegii) plasuje się w znane opozycje:Turysta, Flaneur, Obserwator. P. Agnieszka chętnie przyjmuje tę ostatnia rolę – Obserwatora. Obserwuje swoje doznanie ,patrzy na siebie niejako z „zewnątrz“ , ale przede wszystkim obserwuje podbiegunowe krajobrazy, skanseny, kamiennego renifera. Patrzy fotograficznym -obiektywnym okiem ( po prostu – patrzy obiektywem) i gromadzi materiały na któryś frejm ( a kilka tych społecznościowych portali już funkcjonuje).

Ten obserwacyjny chłód, powściągliwość, dzielność życiowa wyznacza także pole etosu jejpoezji. Manifestuje się on także w pozostałych cyklach, o czym poniżej.

 

Niepoważna ciała tajemnica

Poczytność eseju Susan Sontag “Choroba jako metafora” była zasłużona i nie powinna nikogo dziwić. Owa tonacja odbiorczego entuzjazmu zmieniła się wszakże z chwilą. gdy znakomita pisarka i filozofka poszerzyła swoją książkę o partię poświęconą AIDS (“AIDS i jego metafory”). W powszechniejszej recepcji, w której już zakorzeniał się kulturowy model “ciała tekstu”, łatwiej było oswoić i przyjąć mit gruźlicy (romantyczny czy w “Górze Zaczarowanej” wyłożony) niż podstępne działania raka czy obarczone “grzechem” AIDS. Oczywiście rozważania nad recepcją twórczości Susan Sontag nie należą do porządku tej notacji, ale – nie kryję tego- żywotnie ją inspirowały.

Notka owa – przypomnijmy – poświęcona jest poetyckiej propozycji p. Agnieszki Kołodziejczak. Jest to właściwie już przemyślana i skomponowana materia poetycka, która z powodzeniem wypełnia tzw. edytorskie normy poetyckiego tomiku.

Przywołanie na wstępie Susan Sontag do czegoś wszakże zobowiązuje. Reflektuję bowiem w pierwszej kolejności „Płucowtręty”, w których niekoniecznie „chorobę jako metaforę” się eksponuje, ale jednak traktuje się ją jako „północną półkulą życia”. Nie pada tu zresztą ą słowo choroba. I gotów jestem przyjąć bardziej adekwatne pojęcie dysfunkcji somatycznych dla tych wierszy, które – jak Autorka z dużym dystansem pisze- tropią „niepoważne ciała tajemnice”. Owo tropienie jest swego rodzaju eksploracją – spokojną, autoironiczną, powściągliwą. Jeden poeta wcześniej tak swoje „płucowtręty” dociekliwie acz obiektywnie opisywał. To oczywiście Miron Białoszewski i jego cykl otwocki. Nie wiem, czy owe podobieństwa są zamierzone – czy p. Agnieszka świadomie wytwarza gry intertekstowe, czy też określony typ cielesnej dysfunkcji wytwarza podobne literackie realizacje. W takim przypadku moglibyśmy zaryzykować stwierdzenie, że to „ciało pisze za nas”. Nie mogę imputować jakiejś zasady, że ten powściągliwy ogląd „płucnego bimbru” jest przypisanym sobie mądrze zabiegiem autoterapii, ale zapewne to się sprawia wedle Grochowiakowskiej zasady: „Godziny przy piórze- one leczą rany”.

Pani Agnieszka zastanawia się nad inną jeszcze dysfunkcją, którą plasuje między „G”a „ g.” Z melancholią pisze, ze musi sobie stworzyć literę pośrednią – jakieś „pseudożycie”. A może to nie melancholia tylko po porostu mądrość?. Zanurzona w ciszy jest bliżej konceptu, bliżej myśli, bliżej plane – jak to poetyki antyczne nazywały. Dlatego teksty ze Wzloto-upadków (trzeci cykl tomiku) są swoistymi gnomami. Są mądre, przewrotne, paradoksalne. Są trochę gorzkie, bowiem – jak to wcześniej powiedzieliśmy – tutaj Ciało tworzy Tekst. I żeby potencjalnym Odbiorcom dać próbkę tej interesującej poetyki, zacytuję na koniec dwa”

przykłady:

Tożsamość pomiędzy,
Tożsamość gdzieś tam
Chwieje się na szczudłach,
Patrząc z góry,
Nie ogarniając niczego

 

Cisza, to jedyne , co mam.
Czym się bronię przed obojętnością.
Owijam się w kokon milczenia.
Nic nie słyszę.
Nic nie mówię.
Na nic nie patrzę.
Stoję niczym
Próbujący zatrzymać czas
Biały posąg.

Jestem pewien, że ta poezja znajdzie wiernych i empatycznych Czytelników.

                                                                       Henryk Pustkowski[/bs_well]

Agnieszka Kołodziejczak, Ego blues 5, collage, papier
Agnieszka Kołodziejczak, Ego blues 4, collage, papier