Radykalna siła tworzenia – Marek Jaromski

Od czego się wszystko zaczęło?

Jedna z prac na papierze ręcznie czerpanym Marka Jaromskiego, mat. internetowe

– Ja sobie pomyślałem, że jestem idiotą, bo dotąd kupowałem te bibuły japońskie, a u siebie mam na polu brzozy i sosny i z tego mogę robić. No i wróciłem i zacząłem kombinować pierwsze papiery – ciągnie swą opowieść o fascynacji papierem Marek Jaromski, absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie na Wydziale Grafiki.
Fascynacja papierem zaczęła się około piętnaście lat temu od pobytu w Japonii w małej wiosce za Kyoto, gdzie w strumyku moczą się kory papieru japońskiego powiązane w snopy i jednocześnie od wyszukania w jakimś czasopiśmie, że w Niemczech robią tzw. Papierseiden – papierowe dusze (w niem. Seide to jedwab, a Seele to dusza).
Początkowo bawiło mnie samo robienie papieru, sam proces technologiczny, ale później zabawa się wyczerpała i trzeba było coś z tym papierem zrobić. Bo o to chodzi, żeby coś na tych papierach było. Formę, wielkość papieru mogę kształtować, ale one muszą być częścią odbitki, która ma być unikatem, a nie nakładem pewnej ilości egzemplarzy.

Pan na nich odbija grafiki?

– Ja wszystko odbijam. Malować to nie problem, w tym cały dowcip. Ale papier mogę barwić.

Ja widziałam pana prace w Galerii Art Media. Zaintrygowały mnie prace pokazane w Muzeum Narodowym, bardzo mi się podobały. To była forma collage’u graficznego, prawda?

– Tak. Interesuje mnie obraz graficzny, a nie proste powielanie.

Dlatego ten collage.

– Tak. Bo tych myśli na dany temat jest dużo. Dopóki one się nie wyczerpią, ja tworzę.

Jaki ma pan stosunek do tego papieru?

– Dla mnie jest to tylko tworzywo. Ono musi mi być podporządkowane. To jest tylko materiał, a ja go zamieniam na sztukę.

Najpierw był oczywiście eksperyment, prawda?

– To naturalne. Aby poznać, najpierw eksperymentowałem, nie wychodziło to długo, bo albo za dużo, albo za mało. Łamało się i kruszyło.

– Jak sobie z tym pan poradził?

– W pralce wiruje się celuloza, dodaję kleju. Nie czerpię z kuwety, tylko nalewam na ramę i buduję format swymi rękoma. Próbowałem też barwić celulozę, a była to całkiem fajna zabawa. Matryca z linorytu na papierze pod prasą.
Robię matryce w lipie, potem inne matryce w linorycie, wkręcam to pod prasę i odbijam na grubych papierach z celulozy. Nakładam farby, tak jakbym malował, rzucam na trawę, na słońce, szybko wysycha. Czekam, aż będzie suche, żeby inną warstwę kręcić z następnej matrycy, nadać jakąś inną przestrzeń. Mogę robić rok czasu ileś tam prac, jedna na drugą… odpoczywają gdzieś tam z boku, a potem za jakiś czas podchodzę i znowu na nich pracuję. Są to cykle i przychodzi moment, że wiem, że już jest skończone.

Czyli pan pracuje spontanicznie.

– Tak. Wszystkie techniki graficzne opanowałem, ale to tylko technologia. Chcę tworzyć, chcę być artystą. Moje odbitki to są jakieś moje myśli, a ten papier idzie na dalszy plan. On jest już tylko naprawdę podkładem. Lubię coś poznać, ale jak poznam, to już mnie to nie interesuje. Pojawia się następne pytanie, czas przejść do czegoś nowego. Chcę, żeby te odbitki były dobre, pozostały po mnie, nie zdewaluowały się w czasie.

Pan przeszedł od tej bibuły japońskiej do grubych papierów…

– No, może to było na zasadzie kontrastu, że tamte były ulotne i przestały mnie bawić. Stało się to już rutyną, a wtedy zaczynam się bać, że nie ma to w sobie serca. Robi się takie zimne zawodowstwo, a to mnie nudzi i odkładam. Szukam nowego efektu.

Skąd pana pomysł na tego rodzaju prace?

Praca Marka Jaromskiego z wystawy Wieczernik, mat .internetowe

– Nie wiem. Samo się rodzi. To nie przychodzi tak łatwo, tu potrzeba ileś tygodni, miesięcy pracy, a potem przychodzi taka chwila, nie wiadomo skąd. Zrobisz i wychodzi. Nie robię tego dla siebie, robię to dla ludzi. Kiedyś myślałem, że będę artystą, będę sobie robił te papiery. Nie. Robię to dla kogoś, więc nie może być to płytkie, błahe. Moja odbitka ma być głębokim pragnieniem, wystarczającym na całe życie. Takim, że będziesz chciała na to ciągle patrzeć. Ciągle coś zobaczysz w tym nowego.

A nie interesuje pana angażowanie się w tworzenie obiektów typu instalacje?

– Nie, mnie to nie pociąga. Forma jest formą. pierwsze, co trzeba, to ją opanować. Ja sam długo uczyłem się na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie i tam wykładałem. Ale nadszedł moment, że podjąłem decyzję i odszedłem. Dziś wiem, że dobrze zrobiłem i jestem na dobrej drodze.

Czyli potrzeba było radykalnej decyzji?

– Absolutnie radykalnej!

Pan chyba czuje jakąś siłę, która pana napędza.

– To nie jest siła. To Bóg. To nie jest wszystko takie przypadkowe, sztuka prowadzi w dobrą stronę. Euforia artystyczna to kapitalny stan. Ja go widzę w zrobionej odbitce, wiem, że praca jest dobra. Dla mnie w sztuce nie ma czasu, rok przebyty to nadal ten sam rok. Dzieła sztuki są poza czasem. Każdy rok zaczynam od początku.
Moje myśli wracają, ale widzę je głębiej, coraz głębiej…