Realia życia naukowo-badawczego

Sednem i inspiracją dzisiejszych moich refleksji jest artykuł z Krytyki Politycznej podesłany mi w wiadomości prywatnej.

Sytuacja jest całkiem podobna do sytuacji twórców artystycznych.

Projekty badawcze Politechniki Lubelskiej – przykład, mat.internetowe.

Niewielu jest w stanie wyżyć godziwie z własnej pasji i eksploracji twórczej. Częściej twórcy pracują w innych nieco dziedzinach by mieć co do garnka włożyć. A czasu na własną twórczość jest mało albo i nie ma wcale. Do własnej konsekwentnej twórczości potrzeba czasu i skupienia. Nie da się zrobić dobrego projektu twórczego bez czasu i koncentracji. A tego tym bardziej mało w obecnych czasach i mega-rozpraszaczach tj. FB Instagram itp. Zwłaszcza przy wymogach brania udziału w wielu konkursach, wystawach itp. A to kosztuje. Materiały artystyczne, zrealizowanie pracy, wpisowe na konkurs i ewentualnie wystawę itp.

To są realne wymierne koszty i nie każdy jest w stanie na to sobie pozwolić. Bo są inne priorytety typu utrzymanie rodziny, mieć co jeść itp.

I także społeczników z sektora NGO. Wiele osób działa na wielu frontach, dywersyfikuje źródła dochodów, by móc się utrzymać. Projekty z funduszy są czasowe i mogą być lub nie być kontynuowane zależnie od przyznania funduszy. I dochodzi wieczna obawa czy będzie grant czy nie. A realizacja projektu sama w sobie jest też mocno stresująca przez biurokrację i ścisłe wymogi dokumentacji projektowej.

Obecne czasy premiują absolwentów kierunków politechnicznych. Ale samą inżynierią się nie żyje.

Artykuł z Krytyki Politycznej bierze pod uwagę 1 aspekt tej całej zwariowanej sytuacji: przy dywersyfikacji źródeł dochodów i dorabianiu faktycznie mocno cierpi na tym sama działalność naukowo-badawcza. Kilka srok łapanych za ogon oznacza, że w większości przypadków nie będzie to robione na dobrym właściwym poziomie. Żeby cos było dobrze zrobione i na przyzwoitym poziomie, musi kosztować i musi być na to przeznaczony czas, oczywiście odpowiedni czas realizacji badań itp.

Fragment z artykułu: Naukowcy więc „radzą sobie” – zarabiają gdzie indziej, ewentualnie pracują na dwóch etatach (ja tak robię, a oprócz tego dorabiam dodatkowo pisaniem). Ponieważ doba ma tylko 24 godziny, muszą optymalizować swoją pracę. Grają więc z nadzorcą w kotka i myszkę – kalkulują starannie, ile zrobić i za ile punktów, żeby ich nie wyrzucono. Robią minimum, resztę czasu poświęcając na zarabianie na życie. Większy nadzór, rozliczanie punktów i okresowe oceny wyzwalają kreatywność – ale w grze z nadzorcą, a nie w pracy naukowej.

Gorzkie zdania.

Pamiętam swoją sytuacje z łączenia studiów doktoranckich z praca jako instruktor terapii zajęciowej. Niestety musiałam nacisk kłaść na obowiązki w pracy bo za wynagrodzenie płaciłam czynsz i miałam co jeść. Studia doktoranckie miałam bezpłatne – bez stypendium, więc sytuacja była jasna. Trzeba było iść do pracy by się utrzymać. I na tym cierpiały studia doktoranckie. A limit zaharowywania się jest też ograniczony. W końcu trzeba kiedyś spać. Bez dobrego snu nie ma efektywnej pracy. A perspektywy pracy na uczelni u mnie po studiach dr były raczej bardzo cienkie. Niestety osoba bez możliwości dzwonienia przez telefon odpadała w przedbiegach.

Samo życie ☹

Dla zainteresowanych poniżej plik pdf jak wygląda procedura pisania wniosku grantowego: